Przeciwnicy uroczystego obchodzenia Godziny W 1 sierpnia 1944 roku i oddawania wtedy hołdu Powstańcom Warszawskim nierzadko argumentują, że nigdzie poza Polską nie czci się rocznic rozpoczęcia przegranych powstań czy bitew.
Ci żałośni w swojej kompromitujacej niewiedzy ignoranci nie mają pojęcia o uroczystościach rocznicowych desantu Galipoli, puczu Stauffenberga czy choćby tego, że u naszych południowych sąsiadów dzień 29 sierpnia - rozpoczęcie Słowackiego Narodnego Powstania jest świętem państwowym - dniem wolnym od pracy obchodzonym na terenie całego tego państewka (zwanego przez bratanków "Górne Madziarsko").
A SNP było źle zorganizowane, przedwcześnie i bez koordynacji z sojusznikami rozpoczęte (coś nam to przypomina?) i mimo, że mając wcale pokaźne ilości broni, otrzymało od obu sojuszników - Wielkiej Brytanii i ZSRR olbrzymią pomoc w uzbrojeniu i nawet w przerzuceniu jednostek spadochronowych i lotniczych (Polakom, zdradzonym i opuszczonym przez wszystkich, mogło się to tylko przyśnić) oraz toczyło się w nader sprzyjającym dla obrony terenie górskim, to zakończyło się klęską wcale nie mniejszą niż zryw warszawski.
Chociaż wzięła w nim udział znajdująca się w kraju armia słowacka (doświadczona walką na Ostfroncie z niezwyciężoną (na amerykańskich puszkach wykarmioną) Armią Czerwoną), do tej pory wierny i najstarszy od 1 września 1939 roku sojusznik militarny hitlerowskich Niemiec oraz czechosłowackie oddziały emigracyjne przerzucone drogą lotniczą (sic! a jednak możliwe było, chociaż na Słowację dalej niż do Warszawy) z Wysp Brytyjskich i ZSRR.
Dodatkowym podobieństwem była okoliczność, że SNP tłumiły m.in. karne oddziały kryminalistów SS-Dirlewanger i podobna liczebność (ok. 50 tys.) innych niemieckich jednostek.
A skoro jesteśmy przy polityce historycznej naszych południowych sąsiadów i niby przyjaciół-sojuszników słowiańskich, to mało kto w Polsce wie, że i 1-go września jest na Słowacji świętem narodowym. I nikt tam nie zapytał, czy nie drażni nas Polaków ichnie świętowanie w rocznicę napaści de iure niepodległej Słowacji na Rzeczypospolitą i zdradzieckie przepuszczenie przez słowackie terytorium hitlerowskich armii, aby te wbiły Wojsku Polskiemu nieoczekiwany słowiański (janosikowy) nóż w bok.
Ulice Andreja Hlinki w niemal każdej słowackiej mieścinie nie drażnią polskiej pamięci historycznej, a przecież był to przywódca i ideolog słowackiego nacjonalizmu, którego wychowanek, prawa ręka i następca w tej funkcji pasterza (farara / fuhrera / prowydnika - niepotrzebne skreślić) słowackiej trzody niejaki Jozef Tiso , sprzymierzywszy się z Hitlerem dokonał (nie)pamiętnego sojuszniczego uderzenia Słowacji na Polskę w 1939 roku.
Tzw. "Hlinkowcy" (Gwardia Hlinkowa) - odpowiednik słowackiego SS (zresztą przez tych niemieckich patronów przeszkoleni i nadzorowani) brali ochotniczy udział w napaści na Polskę, potem gorliwie ścigali (współpracując z Gestapo) polskich uciekinierów i kurierów z okupowanego przez Niemców i Sowietów kraju, a w 1942 roku po pamiętnych decyzjach z podberlińskiego Wannsee nt. "Endloesung der Jugenfrage" [= ostateczne rozwiązanie problemu żydowskiego] uczestniczyli (nie bez osobistych profitów) w deportacjach Żydów do obozów zagłady. Ciekawe, czy żydowskie holokaustowe lobby przypomina o słowackim udziale w Shoah i wystawia odpowiednie rachunki? I ulice pamięci Hlinki nie przeszkadzają im?
Szef ówczesnego słowackiego MSZ i MSW, autor słowackich ustaw "norymberskich" pozbawiających tamtejszą ludność pochodzenia żydowskiego praw i majątków, general Ferdynand Durćansky ma swój pomnik na głównym placu mojego niegdyś ulubionego miasteczka Rajec.
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/384456,Postawili-pomnik-faszyscie-Mieszkancy-oburzeni
Do czego "piję" ja / aluzjuję?
Otóż u jednego naszego sąsiada (specjalnej troski) czczenie ichnich bohaterów narodowych drażni wielce niektórym polską historyczną pamięć i duszę, a u drugiego - wcale nie.
Taka to wybiórcze natężenie historyczne.