Witek Witek
2274
BLOG

Raul Wallenberg - człowieka, który ocalił tysiące ludzi, nie ratował nikt

Witek Witek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 75

O niemieckim przedsiębiorcy Oskarze Schindlerze, który podczas Holocaustu ratował setki Żydów (choć na zasadach zdecydowanie ekonomicznych *), amerykański reżyser Steven Spielberg nakręcił wspaniały, wzruszający film, słusznie nagrodzony falą nagród, również oskarowych.
   Obfitujący w niesamowitą ilość niespodziewanych zwrotów akcji życiorys Raula Wallenberga to temat na nie mniej fascynujący hollywódzki hit. W jego tle tysiące uratowanych przezeń istnień ludzkich, przeważnie zupełnie słabych, całkowicie bezbronnych w obliczu najokrutniejszego kataklizmu Europy w XX wieku, wyrwanych przez bohatera z szponów śmierci w nazistowskich niemieckich komorach gazowych.
   I jego dramatyczny, niesprawiedliwy, choć jakże życiowy epilog - człowieka, który uchronił od pewnej śmierci tysiące ludzi, nie próbował przez 2 i pół roku uwięzienia ratować nikt.
A wiele lat po jego śmierci prawda o jego losie była mniej ważna od aktualnych kalkulacji polityków jego ojczyzny...

    Raul Wallenberg urodził się w 1912 roku w znamienitym szwedzkim rodzie dyplomatów, bankowców i przemysłowców. Jego stryjeczny dziadek Knut Agaton, był ministrem spraw zagranicznych Królestwa w latach I wojny światowej, kawalerem najwyższego szwedzkiego orderu, a także fundatorem Wyższej Szkoły Handlowej w Sztokholmie (Handelshögskolan i Stockholm). Jego ojciec, świetnie zapowiadający się oficer marynarki, umarł 3 miesiące przed urodzeniem syna. Wychowywał go dziadek, Gustav, również dyplomata, m.in. ambasador w Japonii, Chinach i  Turcji. Dzięki niemu Raul zobaczył świat - mieszkał w Turcji, Grecji, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech. Studiował architekturę w USA i bankowość w Hajfie (w 1936 r., od końca I wojny było to mandatowe terytorium brytyjskie - The British Mandate for Palestine). Wtedy pierwszy raz zetknął się z tematyką żydowską i antysemityzmem, w tym prześladowaniami Żydów w hitlerowskich Niemczech. Szczycił się później swoją 1/16 żydowskiej krwi, po praprababce.
   Jednak takie wyśmienite wykształcenie, światowe obycie i pochodzenie nie zagwarantowały mu osiągnięcia satysfakcjonującej pozycji społecznej i finansowej. Studiów architektonicznych nie ukończył, kariery dyplomatycznej, mimo oczekiwań i protekcji dziadka, nie zrobił. Biznes z Południową Afryką, który próbował rozkręcić z pewnym niemieckim emigrantem, zbankrutował. Dzięki pomocy stryja Jakoba, bogatego i wpływowego bankiera z Enskilda Banken, został udziałowcem niewielkiej firmy handlowej należącej do węgierskiego Żyda Lauera. W tym samym sztokholmskim budynku gdzie mieściła się siedziba tej firmy, było też biuro finansowego attache ambasady USA Ivera C. Olsena. Był on jednocześnie przedstawicielem Komitetu ds. Uchodźców (War Refugees Board), powołanego w 1944 r. (notabene dopiero 2 lata po rozpoczęciu realizacji ludobójczego planu z Wannsee "likwidacji kwestii żydowskiej w Europie").
Olsen, mający zadanie organizacji akcji ratowania europejskich Żydów spotkał pewnego dnia w windzie Lauera, którego rodzina została w okupowanych przez nazistów Węgrzech i którą miał właśnie jechać i ratować znający dobrze i Węgry, i Żydów, i niemiecki język Wallenberg.
   13 czerwca 1944 Olsen zaproponował mu w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych misję uratowania jak największej liczby znajdujących się w węgierskiej pułapce Żydów. Szwed zgodził się pod następującymi warunkami:
- swoboda działalności,
- możliwość przyjazdów do Sztokholmu,
- finansowanie całej jego działalności przez USA + pensja dla niego - 2000 koron,
- korzystanie z kanałów wywiadowczych USA i ich zaufanych ludzi, przez których można kontaktować się z węgierskimi i niemieckimi władzami,
- korzystanie z dyplomatycznej korespondencji,
- prawo wydawania "ochronnych paszportów",
- prawo kontaktów z rządem Węgier.
   Iver Olsen, oprócz oficjalnych funkcji attache finansowego ambasady USA i przedstawiciela  Komitetu ds. Uchodźców, był jednocześnie, a może przede wszystkim szefem komórki OSS (Biuro Studiów Strategicznych, poprzednik CIA) na Szwecję. Dlatego był w stanie zgodzić się na czwarty punt żądań Wallenberga o korzystaniu z wywiadowczych kanałów i agentów.
   Bardzo ważnym był postulat wydawania tzw. "paszportów ochronnych"
Były to dokumenty zbiorowe, zaświadczające o obywatelstwie szwedzkim (lub innych państw neutralnych) osób, których dane w nich widniały. Bez fotografii i dokładnych danych wyraźnie miały charakter tymczasowy i wyjątkowy. Tylko od dobrej woli nazistów niemieckich i węgierskich zależało ich uznawanie. Tę "dobrą wolę" uzyskiwano za pomocą politycznych nacisków, również na najwyższym szczeblu węgierskiego faszystowskiego rządu "strzałokrzyżowców" (węgierska partia, która objęła władzę, w istocie dość marionetkową, po aresztowaniu przez Niemców głowy państwa admirała Horthy'ego - mimo, że Węgry nie były królestwem, ani nie miały dostępu do jakiegokolwiek morza admirał Horthy jako regent rządził autorytarnie krajem w latach 1920-44) jak i niemieckich okupacyjnych władz policyjnych. Ale najczęściej i skuteczniej - na uznawanie prawdziwości tych ad hoc sporządzanych dokumentów decydowały sute łapówki w gotówce miejscowej i dolarach dawane SS-manom i żandarmom węgierskim.

Raul Wallenberg - człowieka, który ocalił tysiące ludzi, nie ratował nikt

    Pomysł wydawania owych zbiorowych "paszportów ochronnych" wyszedł od konsula Szwajcarii Carla Lutza, jeszcze przed przybyciem Wallenberga do Budapesztu. Wydawał je niejako na "własną rękę", bez akceptacji zwierzchnich władz szwajcarskich, które uniemożliwiły jemu wydawanie zwykłych, osobistych paszportów. Dlatego wymyślił owe zbiorowe potwierdzenia obywatelstwa Szwajcarii dla wpisanych do nich węgierskich (i innych, którzy znaleźli się nad Dunajem uciekając z okupowanej przez Niemców Europy) ludzi pochodzenia żydowskiego. Bez tego fałszywego zaświadczenia o obywatelstwie Szwajcarii, Szwecji, Salwadoru, Watykanu, lub innych państw nie biorących udziału w II wojnie światowej byliby oni bezwzględnie wywiezieni do niemieckich nazistowskich obozów zagłady i tam zamordowani.
Ochronne paszporty ("Kollektivpass") wydawali również genewski generalny konsul środkowoamerykańskiego Salwadoru José Arturo Castellanos (we współpracy z Lutzem) i nuncjusz papieski Roatta.
   Dzięki nim udało się uratować nawet ok. 50 tysięcy ludzi. W tym na podstawie wydanych przez Wallenberga (oficjalnie przez ambasadę Szwecji) przeżyło ponad 10 tysięcy Żydów węgierskich. Oczywiście nie tylko dzięki samym dokumentom, a stałym wspieraniu ich ważności łapówkami dla niemieckich i węgierskich policjantów, a także nieustannemu dostarczaniu im żywności i lekarstw, które organizował Raul Wallenberg i jego współpracownicy.
   
    W ciągu kilku tygodni zorganizował w tym celu biuro, w którym pracowało 400 osób. Opiekowało się ono całą siecią eksterytorialnych jak tereny należące do ambasad tzw. "szwedzkich domów", w których chronili się wpisani na listę "ochronnych zbiorczych paszportów" Żydzi. Specjalna "sieć wywiadowcza" składająca się z przychylnych mu i kupionych urzędników ostrzegała o nadciągających policyjnych kontrolach niemiecko-węgierskich. Ciągle interweniował on w sprawach "szwedzkich" obywateli u ministrów rządu Węgier: spraw zagranicznych, wewnętrznych, finansów, i in. Spotykał się z synem przywódcy kraju regenta Horthy'ego, Mikloszem juniorem i jego przyjacielem Feliksa Bornemissa, którzy potem razem trafili do obozu koncentracyjnego Mauthausen.
    Z powodu znanej wówczas budapesztańskiej aktorki Katariny Korody miał się pojedynkować z szefem tajnej służby sztabu generalnego generałem Sandorem Ujsasi. Przyjaźnił się z żoną ministra spraw zagranicznych baronową Fuchs-Kemeny. Sekretarka Wallenberga, hrabina Nako, była znaną osobistością towarzyską naddunajskiej stolicy.
   Dzięki przejawianej osobistej energii i odwadze wyciągał ludzi nawet z odchodzących "transportów śmierci", w tym z pieszego, zabójczego dla wielu marszu w listopadzie 1944 r. do odległej o 200 km z Budapesztu miejscowości Hegyeshalom, znajdującej się tuż przy granicy austriacko-węgierskiej.
   Podczas szturmu stolicy Węgier zimą'1945 oddał się w ręce wojsk sowieckich i od tamtej pory ślad po nim zaginął. Na długie lata...

   To samorzutne, dobrowolne oddanie się w ręce Sowietom z jednoczesnym żądaniem poinformowania o tym wyższego dowództwa sugeruje, że wśród licznych jego kontaktów, współpracowników lub partnerów, musieli być również agenci sowieccy, lub ludzie im oddani.
Ciekawym epizodem jest świadectwo baronessy Elizabeth Kemeny-Fuchs, której Wallenberg w ostatniej ich rozmowie przed zamknięciem się okrążenia Budapesztu przez Armię Czerwoną radził, aby ta w razie wpadnięcia w sowieckie ręce powoływała się na ambasador ZSRR w Szwecji Kołłontaj, która miała wiedzieć o bliskich stosunkach jego z baronessą i zgodziła się pomóc. Musi to oznaczać, że jakieś usługi musiał Wallenberg okazywać i Sowietom. Co najmniej ratując wskazanych przez nich Żydów. A może coś więcej?
    Faktem jest, że mogąc opuścić jeszcze nie okrążony Budapeszt, nie zrobił tego, a pozostał w nim, tłumacząc, że jest niezbędnie potrzebny Żydom, chronionym cały czas przez niego na dosyć umownych "paszportach ochronnych". To logiczne wytłumaczenie ryzykownej decyzji pozostania w zaciekle bronionej przez Węgrów i Niemców stolicy. Ale jego niebezpieczne próby jak najszybszego dotarcia do sowieckiego wojska jeszcze podczas walk ulicznych są dziwnym przykładem niepotrzebnej i niewytłumaczalnej brawury.
   Początkowo Sowieci zaprzeczali, że trafił do nich jakikolwiek szwedzki obywatel Wallenberg. Później na uporczywie powtarzane od Szwedów i organizacji międzynarodowych, głównie żydowskich, zapytania o jego los, odpowiadali, że istotnie był u nich chwilowo, ale zginął w drodze z Budapesztu do Debreczyna (taką informację podało moskiewskie radio 8 marca 1945 r.)
Aż po 2 latach, 18.08.1947 zastępca ministra spraw zagranicznych ZSRR Andriej Wyszynski w specjalnej nocie nieoczekiwanie oznajmił: "Wallenberg nie znajduje się w ZSRR i nie jest nam znany".
Dopiero w 1957 r. czyli 4 lata po śmierci Stalina i w rok po słynny referacie Chruszczowa piętnującym stalinowskie zbrodnie okazało się jednak, że Szwed był przetrzymywany w moskiewskim więzieniu NKWD na Łubiance i zmarł w nim w 1947 r.
Niewyjaśnioną do dziś tajemnicą jest na co zmarł i dlaczego?
    Prawdopodobnie ratując od zagłady wszelkimi możliwymi i niemożliwymi metodami węgierskich Żydów latem i jesienią 1944 r., otarł się o kulisy wielkiej, sekretnej dyplomacji. Zastępca Fuehrera "tysiącletniej" Trzeciej Rzeszy Adolfa Hitlera Reichfuehrer Heinrich Himmler przewidując nieuchronną klęskę nazistów  naciskanych z zachodu i wschodu, potajemnie przed swoim szefem grał "kartą żydowską" w celu osiągnięcia separatystycznego porozumienia się z zachodnimi aliantami. To właśnie w wymianie za przeznaczonych do wymordowania miliona Żydów chciał on dostać od Amerykanów 10 tys. ciężarówek i pewne ilości żywności. Propozycję przekazał przez Joela Branda, agenta brytyjskiego ratującego Żydów w ramach budapesztańskiego Komitetu Pomocy i Ratunku, tzw. "Vaada". Próby Himmler były intrygami mającymi umożliwić zawarcie separatystycznego pokoju Niemiec z Zachodem, aby dalej i skuteczniej walczyły one ze Związkiem Sowieckim. Musiał coś o nich wiedzieć sekretarz ambasady Szwecji w Budapeszcie Raul Wallenberg. Nie chciał o nich powiedzieć sowieckim śledczym? To raczej niemożliwe - oni umieli zmuszać ludzi do opowiadania dosłownie wszystkiego.
Może nie zgodził się publicznie poświadczyć tych kompromitujących Zachód szczegółów?
   A może właśnie tak jak powyżej to ująłem, myśleli stalinowcy śledczy i gdy po dwóch latach nakłaniania Szweda do wyjawienia wiedzy, której - okazało się, że jej nie posiadał, zrozumieli to. Wówczas przyznanie się do błędu i wypuszczenie po takim czasie bezprawnie przetrzymywanego i przesłuchiwanego dyplomaty neutralnego państwa, które okazywało różne przysługi Związkowi Sowieckiego w czasie II wojny światowej (reprezentowało interesy ZSRR na terenie będących w stanie wojny Węgier), a na dodatek członkowi rodziny, która zasłużyła się Sowietom jeszcze bardziej, było bardzo kłopotliwe i wizerunkowo dla Związku Sowieckiego mocno szkodliwie. Łatwiej było sprawie "ukręcić łeb", prawie dosłownie - zabijając po cichu Wallenberga i szybko kremując jego ciało. Polecenie spalenia trupa Wallenberga bez przeprowadzenia sekcji zwłok bezpośrednio od ministra bezpieczeństwa państwowego Abakumowa świadczy, że wiedział on na co co zmarł Szwed i nie chciał zbytecznie poszerzać kręgu znających tę super-państwową tajemnicę.
A potem schować się za potęgę Związku Sowieckiego i jego rzekomą nieomylność.
   Według wspomnień generała NKWD i KGB, m.in. szfa IV Zarządu NKWD do Zadań Specjalnych i Wojny Partyzanckiej Pawła Sudopłatowa, Szweda otruto preparatem dostarczonym z tajnego laboratorium MBP prof. Majranowskiego, znajdującego się w tym samym więzienno-śledczym kompleksie na Łubiance i specjalizującego się w wytwarzaniu różnego rodzaju operacyjnych trucizn dla sowieckich służb specjalnych.
   Postępowanie Sowietów z Wallenbergiem podczas jego uwięzienia, zamordowania i po jego śmierci przypominają stosunek ZSRR do polskich oficerów, których zamordowali oni w Zbrodni Katyńskiej w 1940 r.
Ta sama niekonsekwencja i miotanie się w decyzjach i oświadczeniach przynoszącym tylko sobie szkodę.
Polacy pochwyceni podczas sowieckiej agresji w 1939 r. zostali oni uznani przez Sowietów za jeńców wojennych, mimo, że oficjalnie nie prowadzili z Polską wojny.
Jeszcze bardziej zdumiewające jest nadanie Szwedowi Wallenbergowi statusu jeńca wojennego - nie dość, że był dyplomatą i to państwa nie będącego nigdy w stanie wojny z ZSRR,  w dodatku całkowicie neutralnego w II wojnie światowej, a oprócz tego jeszcze reprezentującego interesy sowieckie na terenie walczącyh z nimi Węgier!
Jednak wbrew oczywistej logice świadczy karta więźnia znaleziona w archiwum KGB:
Nazwisko: Wallenberg Imię: Raul Imię ojca: Gustav Rok urodzenia: 1912 Sztokholm
Zawód: dyplomata Miejsce pracy: Ambasada Szwecji w Budapeszcie
na jej odwrocie zapis:
Jeniec wojenny, przybyły 6.02.1945 z Budapesztu w rozporządzenie GUKR Smiersz.

Równie podobna jest bezmyślność decyzji zamordowania zarówno 20 tysięcy polskich oficerów wiosną 1940 r. jak i 2 Szwedów (nie zapominajmy o kierowcy Wallenberga -  Vilmos Langfelder zginął tego samego lata 1947 r.)
   Nie został przed obydwoma egzekucjami przeprowadzony proces sądowy - mord nastąpił z ominięciem sowieckiego aparatu "sprawiedliwości", co było rzadkie w Kraju Rad - hipokryzji i orwellowskich haseł samo-zaprzeczających sobie: "Wojna to pokój", "Wolność to niewola", "Ignorancja to siła".
Po mordach katyńskim 1940 r. i Szwedów w 1947 r. wiele lat Związek Sowieckimi całą swoją dyplomatyczną i propagandową mocą zaprzeczał oczywistemu - swoim zbrodniom na polskich oficerach i szwedzkich dyplomatach, swoim kłamliwym uporem tylko pogłębiając ostracyzm i wrogość do siebie.
   Oba mordy - katyński oraz na Wallenbergu i jego kierowcy, przez swoje nielogiczne okrucieństwo, złamanie podstaw prawa międzynarodowego i poprzez uporczywe nieprzyznawanie się do nich stały jednymi z najczęściej przypominanych negatywnych symboli ZSRR.
Nawet po sprawiedliwym upadku "imperium zła" (nazwa nadana przez prezydenta USA Ronalda Reagana Związkowi Sowieckiemu) w niby demokratycznej i zrywającej z totalitarnym brzemieniem Rosji nigdy nie została opublikowana całość dokumentów archiwalnych dotyczących obu spraw - sowieckiego mordu na polskich oficerach i szwedzkich dyplomatach.
   Sposób oddania historycznej i prawnej sprawiedliwości dla ofiar tych podobnych zbrodni w postsowieckiej Rosji również je łączy: 29 grudnia 2000 roku Generalna Prokuratura zrehabilitowała Wallenberga i jego kierowcę Vilmosa Langfeldera jako ofiary "stalinowskich politycznych represji".
Podobnie zapowiadana była zbiorowa rehabilitacja ponad 20 tys. zamordowanych oficerów Wojska Polskiego.
    Jednak z prawnego i logicznego punktu widzenia proces rehabilitacji nigdy nie skazanych przez jakikolwiek, nawet stalinowski sąd, a zwyczajnie zamordowanych z pominięciem, czy wręcz złamaniem nawet tej atrapy prawa, która w  ZSRR udawała obowiązujący ład, jest dziwnym kuriozum.
Przecież w lipcu 1947 roku, kiedy mordowano Wallenberga i Langfeldera, w tym państwie obowiązywało moratorium na wykonywanie wyroków śmierci. Pomijając, że żaden wyrok śmierci sowieckiego sądu w ich sprawie nie zapadł.
Tak samo jak i z mozolną, dwumiesięczną egzekucją 20 tysięcy Polaków - nie skazały ich żadne, nawet sowieckie atrapy sądów znane z wydawania z góry ustalonych, sfingowanych wyroków, a kilkuosobowe Biuro Polityczne komunistycznej partii WKP(b).
   Dlatego rehabilitacja zamordowanych poza system prawnym, zamiast przyznania się do oczywistej zbrodni, wydaje się nonsensem i próbą zafałszowania prawdziwej istoty totalitarnego, zbrodniczego państwa, jakim był swego czasu Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich.
Za którego duchowego i prawnego spadkobiercę kontynuatora bardzo stara się uchodzić Rosyjska Federacja od 16 lat pod kierownictwem Władimira Putina, podpułkownika KGB (Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego) ZSRR.
____________________________________________________

* - “Dyrektor fabryki Deutsche Emailwaren-Fabrik w Krakowie, O. Schindler, odnosił się względnie uczciwie do pracujących u niego Żydów. Oczywiście nie czynił tego w imię walki w hitlerowskim rasizmem, ani z powodów humanitarnych, lecz asekurował się, ceniąc dobrych rzemieślników, co nakazywał mu dobrze pojęty interes osobisty.”
Tadeusz Seweryn, kierownik Walki Cywilnej w Krakowie (W.Bartoszewski "Ten jest z ojczyzny mojej")
http://witas1972.salon24.pl/55204,anty-gross-czyli-ten-jest-z-ojczyzny-mojej-braterstwo-w-czasac

Witek
O mnie Witek

  "..kilka Twoich powstańczych tekstów pisanych w sierpniu 2009 i Twoje komentarze i interpretacja faktów w tym opis próby połączenia Starego Miasta z Żoliborzem są niesamowite. Powiem szczerze, że te Twoje teksty, wraz z książką Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna", należały do głównych motywów mojego zainteresowania się szczegółami." ALMANZOR 22.08 ..."notki Witka, które - pisane na dużym poziomie adrenaliny - raczej się chłonie niż czyta." " Prawda o Powstaniu, rozpoznawana na poziomie wydarzeń związanych z poszczególnymi pododdziałami, osobami, czy miejskimi zaułkami ma niespodziewaną moc oczyszczania Pamięci z ideolog. stereotypów i kłamstw. Wszak Historia w gruncie rzeczy składa się z prywatnych historii. Prawda na poziomie Wilanowskiej_1 jest dużo bardziej namacalna i bezdyskusyjna niż na poziomie wielkiej polityki. Spoza Pańskiego tekstu wyłania się ten przedziwny napęd Bohaterów, o których Pan pisze. I nawet ten najgłębszy sens Ofiar, czynionych bez patosu i bez zbędnych górnolotności" JES pod "Dzień chwały największej baonu "Zośka" "350 lat temu Polakom i Ukraińcom zabrakło mądrości, wyrozumiałości, dojrzałości. Od buntu Chmielnickiego rozpoczął się powolny upadek naszego wspólnego państwa. Ukraińcy liczyli że pod berłem carów będzie im lepiej. Taras Szewczenko pisał o Chmielnickim "oj, Bohdanku, nierozumny synu..." Po 350 latach dostaliśmy, my Polacy i Ukraińcy, od losu drugą szansę. Wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia, spróbować zrozumieć że historia i geografia dając nam takich a nie innych sąsiadów (Rosję i Niemcy) skazały nas na sojusz, jeżeli chcemy żyć w wolnych i niepodległych krajach. To powrót do naszej wspólnej historii, droga oczywiście ryzykowna na której czyha wiele niebezpieczeństw(...) "Более подлого, низкого, и враждебно настроенного к России и русским человека чем Witek, я в Салоне24 не видел" = "Bardziej podłego, nikczemnego i wrogo nastawionego do Rosji i Rosjan człowieka jak Witek, w Salonie24 nie widziałem" AKSKII 13.2.2013

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura