Sierpień'1944 w Warszawie był w przeciwieństwie do poprzedzającego go lipca bardzo słoneczny, wręcz skwarny. Rozżarzony nie tylko od stosu całopalnego miasta stołecznego Warszawy, „żywego” ognia „krów” ( w slangu powstańczym nazywano tak ryczącą 6-cio lufową wyrzutnię rakiet, niemiecki odpowiedni „Katiuszy”) i ostrzału największego 600 milimetrowego kalibru samobieżnego moździeża "Karl", ale oświetlonego pięknym sierpniowym słońcem, którego nie raczyły żadne chmury (oprócz tych od pożarów i pyłu) niemal od początku sierpnia do końca września i Powstania'44 w Warszawie.
Wspaniała pogoda nie była korzystna dla gorzej wyposażonych Polaków. Fachowo podpalane domy (przez specjalnie ściągnięty batalion policji pożarnej) łatwiej się paliły, niezmiernie trudno było je gasić ( stąd częsty termin „umiejscowianie ognia”), zresztą o wodę nawet do picia było trudno jak na Saharze.
Doskonała widoczność umożliwiała dokładne i bardzo częste, wręcz nieprzerwane dzienne naloty, z bliziutko pod miastem położonych lotnisk Bemowo i Okęcie.
Oczywiście Stalin jeśli by chciał, podesłałby kilka z floty liczącej kilka tysięcy myśliwców, aby uniemożliwić, lub chociaż utrudnić metodyczne burzenie bombowcami nurkowymi Stuka-87 najsilniejszych redut powstańczych (potężnie umocniony gmach Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, szpital Jan Boży, pałac Krasińskich, Katedra). Nie wyobrażam sobie jak Niemcy mogliby zająć ruiny tych i innych pozycji obronnych, bez masowych bombardowań, skoro nawet z nimi zajęło to 4 tygodnie przy niewspółmiernej różnicy środków bojowych (broń, amunicja, technika) i ludzkich. Kosztując ich niespotykanie wielkie straty sięgające 70% stanów początkowych atakujących oddziałów górujących nad Powstańcami każdym z dziedzin wojskowego rzemiosła: uzbrojeniem, wyposażeniem, wyszkoleniem, organizacją. Jedynie nie zapałem do walki.
Mogło to by odwrócić los Powstania, a na pewno spowolnić jego tragiczny koniec, przynajmniej do czasu zajęcia przez wojska radzieckie prawobrzeżnej Pragi.
Nie każdy wie, że główną, decydującą bitwę Powstania Warszawskiego o Starówkę nie przeważyły ciężkie, najlepsze czołgi II ww – „Tiger” (w tym Sturmtiger z armatą-wyrzutnią rakietową 380 mm)
i „Panther”, zdalnie sterowane miny na gąsienicach „Goliath”, wspomniane „krowy” wyrzutnie rakiet „Nebelwerfer”. Nawet użycie do dziś tajemniczego środka bojowego pod nazwą „Tajfun" (tajemniczo nieszczącego wszystko co żywe - prototyp ładunków zasycających - próżniowych) nie przełamywało impasu.
Ani uporczywe, krwawe ataki nie mających nic do stracenia wyśmienitych w walce miejskiej kompanii karnych Dirlewangera lub batalionów specjalnej policji szturmowej Bereitschaft des Ueberfallkommandos der Schutzpolizei. Obrońców Starego Miasta, a właściwie tego co z niego zostało po dwudziestu paru dniach nieprzerwanych ataków skruszyły powietrzne naloty „sztukasów” Ju-87. Przy całkowitym braku broni przeciwlotniczej mogły one bezkarnie z dowolnej wysokości niszczyć dom za domem, grzebiąc pod nimi nie cofających się obrońców. Kupy gruzów nie zapewniały dostatecznego oparcia dla tych, którzy cudem przeżywali skutki ostrzału wszelkimi wynalazkami techniki wojskowej.
Gdyby nie niemal wszechwładne działanie Luftwaffe nad Warszawą, obrona Starego Miasta musiała by się przeciągnąć co najmniej dwa-trzy tygodnie dłużej (co przyznają nawet najbardziej zatrwardziali przeciwnicy Powstania i kultu Powstańców, np. nasz salonowy Xiazeluka). W takim razie wojska 1.Frontu Białoruskiego, które zdobyły Pragę 13-14.IX.44, miały by znacznie ułatwione zadanie przyjścia z pomocą Warszawie, dzięki górującej prawie nad samą Wisłą Starówce. Z pomocą takich zrzutów jakie otrzymał w ostatnich swych dwóch tygodniach powstańczy Żoliborz, bez czynnika niemieckiego lotnictwa, reduta pułkownika Wachnowskiego była by nie do zdobycia przez hitlerowców. A była ona kluczem do zwycięstwa w tej bitwie o Warszawę.
A przecież korzyści płynące z przyjścia z pomocą powstańczej Warszawie mogło być dla sprawy socjalizmu sowieckiego wiele. Wdzięczny naród polski, porzucony przez zachodnich aliantów, źle dowodzony przez miejscowych przywódców na pewno poczułby wdzięczność dla Wyzwoliciela i jego rozwiązań (przynajmniej części, przynajmniej część społeczeństwa). Reformy społeczne i ustrojowe trafiłyby na bardziej podatny grunt. Wszak reforma rolna była w programie wszystkich liczących się wtedy sił politycznych, spór szedł tylko o jej rozmiary i przebieg.
Gdyby kierownictwo AK, czując słabnące poparcie społeczne dla siebie, a zwiększające się dla sojuszników Wyzwolicieli poszło na kompromis uznania rządu lubelskiego, kadra Podziemnego Wojska zasiliłaby szeregi 1. i 2. Armii LWP. Wyobrażam sobie np. generała Chruściela-Montera jako dowódcę III Dywizji 1.Armii LWP. Oczywiście po kolejnym zakręcie historii około 1948 roku zostałby on wraz z innymi byłymi Akowcami wrogiem ludu i agentem amerykańskim lub hiszpańskim. Dużej różnicy w procesie sowietyzacji Polski nie odczulibyśmy, ale część przedwojennej Warszawy ocalałaby z wojennej zawieruchy. Stalin wolał jednak poczekać aż Warszawa, Powstanie i duch entuzjazmu i wolności wypalą się. Wolał nie ryzykować. Ostrożny był w realizacji swoich dalekosiężnych planów...
7.VIII.1944 - kontynuowane jest natarcie odsieczy Reinefartha i rzeź ludności Woli i Ochoty (tysiące zamordowanych cywilów, kobiet, dzieci). Stare Miasto zostaję odcięte od Śródmieścia (brzemienna w skutkach okoliczność). Rozpoczyna działalność Harcerska Poczta Polowa. Trwa zacięta walka Zgrupowania "Radosław" o cmentarze powązkowskie. Organizowana jest w noc na 8.VIII akcja wysadzenia torów wraz z pociągiem pancernym dokuczliwie ostrzeliwującym obronę Powązek i Woli.
8.VIII.1944 - wypad plutonu z baonu "Zośka" nie powiódł się i stracono 6 ludzi i 2 rkm. Trwała obrona oddzielnych bloków na Ochocie, na Woli ciężko ranny zostaje dowódca baonu "Parasol" kpt. Adam Borys ("Pług"). Zacięte walki na Starówce. Rozpoczyna działalność nadawczą Stacja Nadawcza Armii Krajowej "Błyskawica"